sobota, 28 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 5: Still Loving You

 Na początku chciałam przeprosić za wszystkie zaległości, jakie mam w czytaniu Waszych blogów. Szczególnie Ciebie Rocky. Obiecuję, że wszystko nadrobię. Zrobię też porządek w „polecanych” i uzupełnię bohaterów. Miłego rozdziału :)
Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Od tamtej nocy, David nie odstępuje mnie na krok. Jest zawiedziony, bo Led Zeppelin przyjechało tu podpisać tylko kilka ważnych dokumentów na mocy, których zespół będzie mógł sam zrealizować zakontraktowaną akcję promocyjną, przez co nie będzie musiał użerać się z innymi zespołami. Ja odetchnęłam z ulgą. Chociaż niezupełnie. Bardzo przejmowałam się jubileuszowym koncertem. Chciałam, żeby Deep Purple wypadło jak najlepiej. Szkoda, że Chester był bardziej zajęty szukaniem odpowiednich spinek do mankietów. No cóż…
Weszłam do łazienki, aby przygotować się na wielki dzień. Chociaż to nie ja byłam gwiazdą, chciałam godnie reprezentować team „Purpli”. Zrobiłam sobie fantastyczne kreski, a twarz posypałam kilogramami pudru. Krwistoczerwone usta wyglądały wręcz demonicznie. Byłam z nich dumna. Na koniec natapirowałam włosy i spryskałam lakierem dla trwalszego efektu. Popatrzyłam na siebie z uznaniem, po czym skierowałam się w stronę walizki. Przetrzepałam ją kilkukrotnie w celu znalezienia sensownych ubrań na dziś. Stanęło na skórzanych spodniach i koszulce Deep Purple. Jak doping to doping. Czarne lity i ćwiekowana ramoneska sprawiły, że wyglądałam groźniej niż zwykle. Tym lepiej dla mnie.
Wsiadłam do samochodu i pojechałam pod scenę, na której miał się odbyć dzisiaj wielki koncert. Chester razem z chłopcami był tam od rana. Dyskutowali z dźwiękowcami i resztą personelu. Ja miałam dotrzeć dopiero na występ, ale uznałam, że w dobrym guście będzie pojawić się też na próbie.
Szłam pewnym krokiem w stronę moich przyjaciół. Puściłam oczko do Davida, który stał niczym słup soli. Ignorując to, zwróciłam się do Chesa.
- Jak im idzie? – Zapytałam z zaciekawieniem.
- Och, Alice. Jak dobrze, że już jesteś. – Wyznał mój współpracownik z uśmiechem. – Proszę, tutaj jest cały plan imprezy. Zaopiekuj się nimi, będę wieczorem.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Chestera nie było już w zasięgu mojego wzroku. Stałam zdezorientowana przez dłuższą chwilę. Uważnie przejrzałam plan i odwróciłam się do zespołu. Patrzyli na mnie z rozbawieniem.
- Zaczęliście z nim robić cokolwiek? – Zapytałam najzupełniej poważnie. Zostałam jednak skwitowana śmiechem i wszystko było jasne.
Po półtorej godziny zdecydowaliśmy przerwać. Chłopcy wiedzieli, co mają robić, nie mogli przemęczać głosów przed wieczorem. O 17 mieliśmy przyjechać tu, żeby poustawiać nagłośnienie. Teraz zdecydowaliśmy pójść coś zjeść.
Tym razem padło na jakiegoś fast fooda. Kiedy chłopcy zajadali się tłustymi burgerami, ja z niechęcią patrzyłam na swoje krążki cebulowe. Po zjedzeniu niecałej połowy, odsunęłam koszyczek od siebie i zaczęłam sączyć colę, czekając aż Deep Purple zakończy swoje lunchowanie.
Wróciliśmy do hotelu. Jazda pięcioosobowym samochodem w sześć osób nie była zbyt komfortowa, szczególnie, że pięciu z nich to postawni mężczyźni, a drobna kobietka siedziała za kierownicą. Dużo rozmawialiśmy. Na przykład o feminizmie w Szwecji. Nie przypuszczałam, że mają na ten temat tyle do powiedzenia.
Na miejscu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Ja również. Usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać notatnik. Miałam tu też rzeczy Chestera. Trzeba było sporządzić kilka raportów i odesłać wszystko do gmachu wytwórni. John uznał, że nie ma potrzeby, żeby siedział tutaj z nami, bo w Los Angeles bardziej go potrzebują. Nie chciałam się sprzeczać, miałam już wystarczająco dużo zmartwień. Nie bałam się samodzielnej pracy, wręcz przeciwnie. Pobyt w Londynie nauczył mnie wielu dobrych rzeczy i chyba jeszcze nie chcę wracać.
Ktoś zapukał do drzwi. Zamknęłam notes i odłożyłam go na miejsce. Wydobyłam z siebie niemal bezdźwięczne „proszę”, jednak nie trzeba było powtarzać go po raz drugi. W moich drzwiach stanął David Coverdale.
- Nie przeszkadzam? – Zapytał niepewnie. Cały czas stał w progu.
- Oczywiście, że nie. Wejdź. – Zachęciłam. Lubię siedzieć sama, ale wtedy zbyt dużo myślę. Czasem trzeba z kimś porozmawiać.
Dave powolnym krokiem wszedł do mojego apartamentu. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na moim łóżku.
- Czy coś się stało? – Byłam trochę zaniepokojona. To nie był ten sam David, co rano na próbie, na lunchu czy w samochodzie.
- Tak. – Odpowiedział cicho. – Jesteś piękna, wiesz? –Uśmiechnął się do mnie promiennie, wpatrywał się w moje oczy. Odwzajemniłam uśmiech, ale nie odpowiedziałam. Chciałam za wszelką cenę zmienić niewygodny temat.
- Stresujesz się przed występem? – Na twarzy mojego rozmówcy pojawił się zabawny grymas. Jego mina mówiła coś w stylu „Zepsułaś”.
- Zawsze się stresuję. Deep Purple stanowiło ważny rozdział w moim życiu. Nie powinienem do tego wracać, ale mam zbyt duży sentyment do chłopaków. To ekstra faceci. Zawsze mogą na mnie liczyć. – Nie powiedziałam tego głośno, ale cieszę się, że tak uważa.
- Czyli nie będzie reaktywacji Deep Purple? – Zapytałam bezmyślnie.
- Czuję się trochę jak na przesłuchaniu. – Odpowiedział z uśmiechem, ale kontynuował. – Uważam, że to raczej niemożliwe, ponieważ ja, Ian i Jon jesteśmy częścią Whitesnake, a Ritchie i Roger częścią Rainbow. Nie możemy psuć naszego aktualnego projektu dla tego, który już kiedyś z jakiegoś powodu się zepsuł.
Zamilkłam. Dave miał rację. Nie lubię zgadzać się z ludźmi. Obserwowałam mojego rozmówcę. Spojrzał na zegarek. Było parę minut przed 16.
- Będę się już zbierał. Miło się rozmawiało. – Przerwał. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zawahał się. Po chwili wznowił swoją wypowiedź. – Ach, pieprzyć to… Alice, chciałem Ci powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam i… no kurwa, kocham Cię, Mała.
Po tych słowach doznałam szoku. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Oczy wokalisty zaczęły przepełniać się smutkiem. Wreszcie wpił się w moje usta. Odwzajemniałam każdy pocałunek. Odsunął się, żeby popatrzeć mi w oczy. Wtuliłam się w jego tors. Po chwili szepnął.
- Muszę już iść. – Po tych słowach wstał z łóżka i opuścił mój apartament.
Rozłożyłam ręce i przeciągnęłam się. Wreszcie poczułam się przez kogoś doceniona. Jimmy w tym momencie dla mnie nie istniał. Liczył się tylko David Coverdale.
Leżałam tak przez dobrą godzinę. Potem musiałam wstać. Koncert zaczynał się o 18, ale nadal wątpiłam w zdolności przywódcze Chestera, tym bardziej, że nie wiedziałam czy tam dotrze. Poprawiłam makijaż i fryzurę. Na dole w recepcji zostawiłam informację o późnym powrocie, z prośbą o otworzenie nam drzwi do hotelu, kiedy już wrócimy.
Na parkingu stał mój piękny, czarny ford. Polubiłam ten samochód. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam ostrożnie.
Droga przebiegła bardzo spokojnie. AC/DC skutecznie umilało mi podróż. Lubiłam jeździć samochodem, a od hotelu do miejsca występu dzieliło mnie dobre 30minut drogi. Kiedy byłam już na miejscu, chłopców nie było na scenie. Czekali za kulisami.
Rozejrzałam się po backstage’u. Dorwałam jakiegoś Azjatę, który wskazał mi drogę do garderoby Deep Purple. Był trochę zaskoczony, ponieważ nie byłam pierwszą osobą, która o to pytała. Najwyraźniej Ches postanowił przyjechać to przede mną. W międzyczasie spotkałam Malcolma Younga, który wyściskał mnie serdecznie. Obiecałam zadzwonić w wolnej chwili. Teraz musiałam zobaczyć się z chłopcami.
Nareszcie znalazłam drzwi z plakietką „DEEP PURPLE, no journalists!”. Zapukałam, ale nikt nie odpowiadał. Po chwili zdecydowałam się nacisnąć klamkę. W środku nie było już nikogo. Były za to otwarte drzwi po przeciwnej stronie, które prowadziły na jakąś otwartą przestrzeń. Przeszłam przez nie. Znajdował się tam ogromny karnisz, z masywnymi zasłonami, za którymi była scena. Usłyszałam głos Davida
- A ten kawałek dedykuję mojej wspaniałej dziewczynie Alice, która gdzieś tutaj jest i mam nadzieję, że mnie słyszy. Kocham Cię, Mała. – Wychrypiał blondyn i zaczęła grać muzyka.
----------------------------------

Sporo myślałam przyszłości bloga i mam do Was pytanie. Chcielibyście, żeby to opowiadanie stało się jak to mówią „tasiemcem” czy może zakończyło w odpowiednim momencie. Wtedy zapewne rozpoczęłabym pracę nad kolejnym projektem. Przemyślcie sprawę i dajcie znać :)

piątek, 27 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 4: Baby, I'm Not Coming Home...

Mam strasznego doła i to wcale nie z powodu rozpoczynających się wakacji. Musicie mi wybaczyć, jeżeli w najbliższym czasie moja proza stanie się bardziej wulgarna i dramatyczna. Postaram się do tego nie dopuścić :)
Jubileuszowy koncert Deep Purple zbilżał się wielkimi krokami. Miał on rozpocząć akcję promującą wydanie pamiątkowej płyty Stars Record. Oprócz chłopców, na koncercie miały wystąpić jeszcze takie sławy jak Aerosmith, Black Sabbath, The Rolling Stones czy AC/DC. Różnorodnie, prawda? Później, w dalszej części projektu ma dołączyć do nas Led Zeppelin… No właśnie. David był tym zachwycony, ja niekoniecznie, jednak stałam się o tym nie myśleć. Szkoda tylko, że mój przyszły niedoszły ciągle o tym przypominał.
O 17 miała rozpocząć się próba w jednym z Londyńskich studio naszej wytwórni. Chłopcy wybyli z hotelu, przed 10, ale obiecali, że stawią się punktualnie. Jon obiecał tego przypilnować, więc byłam w miarę spokojna. Bardziej obawiałam się naszego spóźnienia.
- Chester, litości, to nie Ty jesteś tu gwiazdą. – Jęknęłam patrząc ze zrezygnowaniem na porozwalane po całym pokoju liczne koszule mojego współpracownika.
- Wybacz, Alice, ale jak to mówią… - Popatrzyłam na Chesa podejrzliwie. – Ugh… nieważne, będę gotowy za chwilę. – Kiwnęłam głową i wyszłam z jego apartamentu.
Tak jak obiecał, po kilku minutach kierowaliśmy się już w stronę parkingu. Prowadziłam oczywiście ja. Kierownica po prawej stronie przyprawiała mnie o kompletne ogłupienie, tym bardziej, że mój towarzysz gadał jak najęty. Miałam ochotę go wysadzić, jedna powoli dotarliśmy na miejsce. Byliśmy trochę spóźnieni, co nie umknęło uwadze chłopców. Szczególnie Jona, któremu powierzyłam odpowiedzialność za przybycie zespołu na czas. Przeprosiłam wszystkich serdecznie i zwaliłam całą winę na Chesa, co było w zasadzie prawdą.
W studio zaparzyłam sobie kawy, usiadłam przy wolnym stoliku a za mną reszta. Tradycyjnie wyciągnęłam swoje papiery, na których znajdowała się dotychczasowa dokumentacja projektu, plus kilka dodatkowych kartek.
- Dzisiaj musimy zadecydować, co przygotujecie na występ. Będzie on w przyszłym tygodniu, więc nie mamy zbyt wiele czasu. Tutaj macie rankingi piosenek. – Posłałam kartkę z listami przebojów. – Jak wiecie, ja tu jestem tylko do pomocy. Uzgodnijcie z Chesterem, co będziecie śpiewać, a ja porozmawiam z dźwiękowcami. Pasowałoby już dzisiaj coś prześpiewać.
Nie czekając na reakcję chłopców, zabrałam kubek i podniosłam się z krzesła. Wychodząc z pokoju spotkałam się tylko z błagalnym spojrzeniem Chesa. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że John przysłał do Londynu akurat jego.
Zamiast pójść do facetów od dźwięku, ubrałam marynarkę i wyszłam na zewnątrz, aby zapalić papierosa. Siedziałam z podkulonymi nogami i wpatrywałam się w przestrzeń. Po chwili poczułam czyjś oddech na plecach. Odwróciłam się. To był Jimmy! Prawie podskoczyłam z wrażenia.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał?! – Zapytałam z wyrzutem.
- Ciebie również miło widzieć, Alice. – Odpowiedział brunet z uśmiechem.
- Ja… ja nie wiem co powiedzieć. – Szepnęłam, przygryzając wargę, aby nie zacząć płakać.
- Nie rób tak. – Powiedział ciepło, przykładając mi palca to ust. Zawsze tak robił, wiedział, że w ten sposób okazuję swoją dezorientację.
Patrzyłam na niego z przestrachem. Tak cholernie tęskniłam. Jimmy zbliżył się do moich ust. Musnął je delikatnie. Nie wytrzymałam. Przyciągnęłam go do siebie, dając mu tym sygnał, że pragnę jego pocałunków. Całował mnie tak miękko i czule. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Odsunęłam się, żeby spojrzeć w czekoladowe oczy mężczyzny. Jego wzrok był smutny. Chyba go zawiodłam.
- Przepraszam… ja nie mogę. – Odsunęłam się jeszcze o kilkanaście centymetrów, po czym wstałam i wróciłam do studia. Wzrok Jimmy’ego odprowadził mnie pod same drzwi. Drgnął, zupełnie tak jakby chciał iść za mną, ale w ostatniej chwili coś go zatrzymało.
Szłam szybko przez korytarz. Gdzieś przed oczami mignął mi Bonzo. Odwrócił się za mną, ale to zignorowałam. Wreszcie znalazłam Davida. Kiedy zobaczył mnie płaczącą, natychmiast wstał i przytulił mnie do siebie. Weszliśmy do sąsiedniego pokoju.
- Mała, co jest? – Zapytał ze smutkiem.
- Nic. – Wychlipiałam, przyciskając głowę do jego piersi.
Odsunął mnie lekko od siebie i popatrzył w oczy. Musiałam wyglądać koszmarnie z rozmytym makijażem.
- Zabierz mnie stąd. – Poprosiłam i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Droga minęła stosunkowo szybko. Dave nie miał problemu z kierownicą po drugiej stronie. Cały ten czas milczeliśmy, za to w mojej głowie w najlepsze trwała piekielna kłótnia myśli. Czemu uciekłam od Jimmy’ego? Czyżbym bała się odtrącenia? Przecież chciałam do niego wrócić. To niedorzeczne.
Coverdale zatrzymał się pod hotelem.
- Chodź ze mną. – Szepnęłam.
Blondyn był wyraźnie zdezorientowany, jednak posłusznie wysiadł z samochodu i poszedł razem ze mną na górę.
Zamknęłam się w łazience, aby doprowadzić się do porządku. Zmyłam resztki makijażu i spletłam włosy w warkocz. Po kilku minutach wróciłam do wokalisty. Czekał na mnie z kubkiem gorącej kawy.
Odebrałam od niego naczynie i zaczęłam powoli sączyć aromatyczną ciecz. Mężczyzna cały czas się na mnie patrzył, a ja na niego. Wreszcie odebrał mi kubek z niedopitym płynem. Popatrzyłam na niego z zdezorientowaniem. Przyciągnął mnie do siebie, dalej patrząc w moje oczy.
- Powiesz mi co się stało? – Zapytał cicho.
- Ale… ja nie wiem. – Westchnęłam. – Jestem przemęczona, chcę do domu. – Żaliłam się niczym kilkuletnia dziewczynka. On popatrzył na mnie z miłością, zupełnie tak jakbym była jego dzieckiem.
- Idź spać. Nie możesz wszystkiego odwalać za Chestera. Kiedyś mu odpuścimy. – Dodał ze śmiechem.
Odwzajemniłam uśmiech i przytuliłam się do niego. Tym razem na łóżku. Czułam się taka maleńka. I tak odległa od wszystkich problemów.
- Cieszę się, że Cię mam. – Szepnęłam. David drgnął.
- Masz mnie? – Zapytał z uśmiechem.
- A nie? – Odpowiedziałam zadziornie.
Na twarzy Davida pojawił się chłopięcy uśmiech. Nachylił się nade mną i złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Jęknęłam. Popatrzył na mnie z niepokojem, jednak kazałam całować się dalej. Całował inaczej niż Jimmy. Był bardziej zachłanny, pożądał mnie. Szybko jego ręce znalazły się pod moją bluzką. Bez zastanowienia ją z siebie zrzuciłam, próbując zrobić to samo ze spodniami blondyna. Wreszcie wszedł we mnie i energicznymi ruchami rozpoczęliśmy całą zabawę.
Po kilkudziesięciu minutach Dave opadł i ułożył się obok mnie. Leżeliśmy we dwoje przykryci satynową kołdrą. Było inaczej niż wtedy. Przede wszystkim… świadomie. Jeszcze nie wiedziałam czy żałuję tego, co się stało. Nie wiedziałam też czy żałuję tego co stało się dzisiaj z Jimmy’m. Obaj są dla mnie bardzo ważni, ale czas pokaże co z tego będzie.
Coverdale zasnął. Usłyszałam chłopców wchodzących po schodach, więc zamknęłam dyskretnie drzwi od środka. Poszłam do łazienki, aby wziąć orzeźwiający prysznic. Strugi gorącej wody działały na mnie kojąco. Prawie, że zmywały wszystkie zmartwienia z mojej duszy. Niestety tylko prawie. Najbliższe dni wcale nie zapowiadały się łatwo. Kiedy wyszłam z łazienki, mojego towarzysza już nie było. Rozejrzałam się po pokoju i ubrałam o kilka rozmiarów za dużą koszulę w kratę. Na poduszce znalazłam liścik:
„Kochana Ally,
Wybacz, że nie zaczekałem, aż wyjdziesz z łazienki, ale jak się dowiesz, dlaczego, to na pewno nie będziesz zła.
Słyszałem jak Ritchie mówił coś o wyjściu na piwo z Robertem Plantem – wnioskuję więc, że Led Zeppelin już tu jest! To niesamowite, prawda?
Muszę koniecznie z nimi porozmawiać, może uda mi się namówić ich na wspólny koncert? To byłoby niesamowite przeżycie. Koniecznie musisz poznać chłopaków.
Przyjdziemy po Ciebie wieczorem, pamiętaj, żeby ładnie się ubrać.
Twój Dave,
P.S. Jesteś dużo lepsza niż dwa lata temu.”
Byłam wściekła! Po co mieliby tu przychodzić? Po co przyjechali wcześniej? Potargałam kartkę i rozrzuciłam po pokoju. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam krzyczeć w poduszkę.
--------------------------------------
Nie wiem jak Was, ale mnie ten rozdział doprowadził do płaczu. To trudne, pisać o czymś, co się straciło… Wierzę jednak, że wakacje to dobry czas na uporządkowanie takich spraw i kolejne rozdziały będą już weselsze. Pozdrawiam :)

czwartek, 26 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 3: Strange Kind Of Woman

Pewnie i tak już wszyscy moi czytelnicy myślą, że nie mam życia, dlatego raczej nie będzie problemem, jeżeli kolejny rozdział opublikuję już dzisiaj :)
Noc w Whiskey A Go Go zmusiła mnie do wielu przemyśleń. Zwłaszcza tych na temat Davida. Przetańczyliśmy całą noc. Oczywiście z przerwami na obalenie kolejnych flaszek mojej ukochanej szkockiej. Kiedy byłam umierająca, on dopiero się rozkręcał. Ten to ma łeb. Po alkoholu atmosfera się rozluźniła, a rozmowa zdawała się trwać bez końca. Oczywiście nikomu to nie przeszkadzało. Mówiliśmy o tym, co się zmieniło w naszym życiu od ostatniego spotkania. Oczywiście, ani słowem nie wspomniałam o Jimmy’m, nie miałam serca do tego wracać.
Nie wiem, kiedy będę miała kolejną okazję spotkać się z chłopakami. Rozmawiałam z Johnem, ale nie chciał udzielić mi żadnych informacji. Powiedział tylko, żebym wróciła do swojej roboty, bo Chester zajmie się nimi w dalszej części projektu. Nie miałam zamiaru się sprzeczać. Na początku nawet było mi to na rękę. Mniej więcej do wczoraj wieczorem, bo wtedy zaczęłam intensywnie myśleć o Coverdale’u i… ja chyba za nim tęsknię. Wiem, to głupie i infantylne. Powinnam się ogarnąć.
W powrocie do rzeczywistości miała mi pomóc relaksująca kąpiel. Napuściłam wody do wanny, dodałam soli i mnóstwo płynów, z których powstała puszysta piana. Związałam włosy i zanurzyłam się w krainie wiecznego relaksu i ukojenia. Zamknęłam oczy, rozpoczynając oczyszczanie umysłu. Czułam się znakomicie. Nie myślałam o niczym, nic mnie nie obchodziło. Było mi błogo, dopóki nie zadzwonił telefon.
Na początku starałam się go ignorować, jednak przy trzecim podejściu już się poddałam. Owinięta ręcznikiem pobiegłam do przedpokoju, gdzie znajdował się czerwony telefon.
- Tak, słucham? – Zapytałam z wyraźną irytacją w głosie.
- Witaj, Alice. Tu John. – Na dźwięk tego imienia, ugięły się pode mną kolana. Byłam pewna, że coś się stało.
- Nie dzwonisz, żeby przekazać mi radosną wiadomość o podwyżce, prawda?
- Nie jest ona wykluczona, pod warunkiem, że w ciągu godziny stawisz się na lotnisku w centrum. – Odpowiedział mój przełożony.
- To jakiś żart?! – Krzyknęłam do słuchawki.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia, pośpiesz się, bo za trzy godziny lecisz do Londynu. – Rozłączył się.
Miałam ochotę zacząć krzyczeć. Nienawidziłam tych jego spontanicznych rozwiązań mojego przełożonego, z którymi tak często się spotykałam. Szybko wypuściłam wodę z wanny i zaczęłam robić makijaż. Czerwona szminka i wytuszowane rzęsy musiały wystarczyć. Włosy związałam ponownie w koka, aby mi nie przeszkadzały, kilka następnych godzin zapowiadało się wyjątkowo ekstremalnie.
Nie miałam pojęcia na jak długo lecę, więc zaczęłam pakować do średnich rozmiarów walizki, wszystkie rzeczy, jakie znalazłam w szafie. Z racji, że nie były poukładanie, nie zmieściło ich się tam zbyt wiele. Miałam jeszcze 15 minut do wyjścia. Całe szczęście, że mieszkałam stosunkowo blisko lotniska. Założyłam wysłużoną koszulkę Rainbow i legginsy, po czym wybiegłam z mieszkania, o ile można mówić o bieganiu z ogromną walizką u boku. Przy wieżowcu czekała na mnie taksówka.
- Na lotnisko, proszę. – Powiedziałam zdyszana. Taksówkarz uśmiechnął się przyjaźnie i ruszyliśmy.
Na miejscu byłam niecałe dwie godziny przed odlotem. Całe szczęście, że John pomyślał i kazał stać rudej Margaret przy głównym wejściu, aby sprawnie mną pokierowała.
Przy odprawie spotkałam Johna, Stellę – asystentkę mojego przełożonego i kilka innych osób z wytwórni. John zawzięcie rozmawiał z kimś przez telefon, więc stałam z boku i cierpliwie czekałam aż skończy. Potem gdzieś poszedł, co wzbudziło we mnie lekki niepokój. Ponownie widziałam go dopiero na pokładzie samolotu.
John zajął miejsce obok mnie. Stewardesy krążyły w tę i z powrotem. Kiedy wszystko się uspokoiło, zwrócił się do mnie jeszcze milej niż zazwyczaj.
- Chester nawalił. – Zaczął ostrożnie. – Deep Purple nieźle daje mu w tyłek. Podobno ujarzmienie ich jest trudniejsze niż się zdawało. Raport, który otrzymałem był bardzo chaotyczny i nieścisły, dlatego zadecydowałem, że muszę wziąć Cię ze sobą. Masz dobry kontakt z chłopakami, na pewno mu pomożesz.
- Nie wierzę. – Jęknęłam. – Znowu każesz mi pracować z Deep Purple? – Zapytałam ze zrezygnowaniem.
- To źle? – Zdziwił się Johnny. – Świetnie sobie z nimi radzisz. Łowienie talentów jest dobre dla żółtodziobów, Ciebie od teraz powinny interesować tylko gwiazdy wielkiego kalibru.
- Czy Ty właśnie dałeś mi awans? – Zapytałam z rozbawieniem. Mój pracodawca tylko przewrócił oczami z uśmiechem i wrócił do czytania książki.
Na całe szczęście, miałam miejsce przy oknie. Rozmyślałam o mojej nowej roli, delektując się niebiańską fakturą obłoków, pośród których szybowaliśmy od dobrych kilku godzin.
Miesiąc w Londynie brzmiał fantastycznie, jednak miałam pewne obawy. Większość z nich była związana z Davidem i faktem, że podczas trasy promocyjnej będziemy na siebie skazani przez sporą ilość czasu. Nie miałam zamiaru jednak roztrząsać tego sama ze sobą. – Będzie, co będzie. – Pomyślałam i wyciągnęłam z torebki słuchawki, po czym odpłynęłam, wsłuchując się w magiczne utwory Beatlesów.
Przed wieczorem wylądowaliśmy na miejscu. John zapewnił mnie, że dzisiaj będę mogła spokojnie odespać dzień spędzony w samolocie, bo pracę zaczynam dopiero od jutra.
Czekające na nas taksówki, odwiozły wszystkich do hotelu. Dostałam samodzielny pokój na trzecim piętrze z widokiem na przepiękne ogrody. Nie miałam jednak siły ich podziwiać. Runęłam na łóżko i zapadłam w głęboki, dziecięcy sen…
…Nie trwał on jednak zbyt długo, ponieważ obudziły mnie głośne rozmowy Johna z chłopakami z Deep Purple. Dave ostro się o coś awanturował. Przetarłam oczy i podniosłam się z łóżka. Dźwięki stawały się coraz bardziej wyraźne. Kiedy otwarłam drzwi do swojego apartamentu, chłopcy stali dokładnie naprzeciwko niego. Z wyjątkiem Ritchiego, który bezmyślnie opierał się o nie.
- Och, wybacz Ritchie. – Powiedziałam zaspana. Uważnie przyjrzałam się całej piątce i Johnowi. Uznałam, że w dobrym guście będzie teraz się przywitać. – Miło Was widzieć, chłopcy.
- Ally?! – Zapytał ze zdziwieniem Ian.
- We własnej osobie. – Odpowiedziałam z uśmiechem. – Miałam w planach spotkać się z Wami dopiero jutro, ale jesteście tak głośni, że nie da się spać. – Zaśmiałam się widząc konsternację na twarzach chłopców z zespołu. – John, o czym tak zawzięcie dyskutujecie?
- Nastąpił mały zgrzyt odnośnie podpisanej wcześniej umowy. – Zaczął niepewnie mój przełożony.
- Nie ma żadnych zgrzytów. – Odparłam pewna siebie. – Umowa to umowa. Mam w pokoju dokładny plan projektu i oryginał umowy, ale bądźcie tak mili i pozwólcie mi przedstawić Wam go dopiero jutro.
Byłam szczerze zaskoczona brakiem sprzeciwów ze strony moich podopiecznych. Rozmowa ucichła w momencie, gdy usłyszeliśmy czyjeś kroki.
- Myślałem, że już nigdy się nie uspokoicie. – Żalił się Chester. – Witaj, piękna Alice. Jak dobrze Cię widzieć. Teraz już na pewno wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dzięki Johnie, że przywiozłeś ze sobą tak rzetelną pomoc.
Potem już John rozmawiał tylko ze Chesterem. Chłopcy z Deep Purple i ja tylko uważnie się temu przysłuchiwaliśmy. David cały czas się na mnie patrzył, jednak nie było to bezczelne gapienie się, tylko coś w rodzaju… podziwu (?) Poczułam się wtedy piękna i godna jego uwagi, ale starałam się o tym nie myśleć. Przyjechałam tu w sprawach służbowych. Muszę, więc wykazać się pełnym profesjonalizmem. W końcu wymaga tego ode mnie każdy… oprócz Coverdale’a.
Po tej krótkiej wymianie zdań skierowaliśmy się wszyscy do hotelowej restauracji. Tam mieliśmy zjeść coś przyzwoitego i omówić zakres obowiązków, który zasadniczo uległ zmianie ze względu na mój przyjazd. Pomimo tego, że byłam w pracy, umysłem znajdowałam się zupełnie gdzie indziej… najprawdopodobniej w Coverdalelandzie…
--------------------------------------------
Kolejny rozdział już za nami. Chyba sama jeszcze nie wiem, do czego w tym opowiadaniu zmierzam, ale jak na razie jestem całkiem zadowolona. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko jest tu jak w prawdziwej książce, ale to chyba też nie o to chodzi. Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni dalszym ciągiem historii. Pozdrawiam :)

środa, 25 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 2: You Can't Catch Me

Rozdział dedykuję mojej wspaniałej Faith, która cierpliwie czyta moje wypociny i zmusza mnie do kreatywności, dzięki inteligentnym uwagom, kierowanym do fabuły mojego opowiadania. Dziękuję, kochana <3
Panowie z Deep Purple zagościli u studio, można rzec, że na dobre. Nagrania trwały już półtora tygodnia. Nic im nie pasowało. W dodatku telefony się urywały od wielu redakcji, które koniecznie chciały przeprowadzić wywiady z chłopcami. Oczywiście nie wolno nam było im tego odmówić. Premiera jubileuszowej płyty Stars Records miała odbić się gigantycznym echem nie tylko w branży muzycznej.
Jednak sam zespół nie był największym problemem. O ile Jon, Roger, Ian i Ritchie byli chętni do współpracy, pan David Coverdale był zdecydowanie bardziej zajęty przesiadywaniem u recepcjonistki Margaret, kiedy do mnie nie miał już siły. W ciągu ostatnich kilkunastu dni zdążyłam otrzymać kilkanaście zaproszeń na kawę, kino, spacer i niezapomnianą noc w pięciogwiazdkowym hotelu w San Francisco.
Było parę minut po ósmej, właśnie wkroczyłam do gmachu Stars Records. Dzisiaj miałam pożegnać się z moimi „podopiecznymi”, jednak zostało nam jeszcze sporo pracy. Trzeba było dokładnie przesłuchać wszystkie nagrania, uzgodnić szczegóły z dźwiękowcami, udzielić dwóch wywiadów i zaplanować, kiedy i gdzie odbędzie się jubileuszowy koncert i promocja płyt. John widział mnie kilka razy z Davidem, więc stwierdził, że skoro tak dobrze się dogadujemy to spokojnie mogę to z nimi załatwić.
Kiedy weszłam do gabinetu, cała piątka już tam siedziała i popijała kawę. Gdyby nie wokalista, nikt nie zauważyłby, że w ogóle tu weszłam. Dave zszedł z mojego fotela i uprzejmie go odsunął, abym mogła usiąść. Rozsiadłszy się wygodnie, otworzyłam teczkę z planem na dzisiejszy dzień i zakomunikowałam:
- Jak wiecie, dzisiaj oficjalnie kończymy naszą pracę w studio, niemniej, ten dzień będzie jeszcze bardziej pracowity niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Zaczynamy od przesłuchania nagranego materiału. Wszelkie niedociągnięcia musicie skorygować razem ze Stanleyem i Patricią. – Wskazałam na parę siedzącą w sąsiednim pokoju. – Dobrze byłoby, gdybyście wyrobili się z tym jeszcze przed lunchem.
- Jest ósma. – Powiedział beznamiętnie Ritchie.
- Tym lepiej dla nas, szybciej zaczniemy, szybciej skończymy. – Odpowiedziałam z uśmiechem i poderwałam się z fotela.
Zaprowadziłam chłopców do pokoju nagrań i wytłumaczyłam dźwiękowcom, na czym polega ich zadanie. Stanley popatrzył na mnie błagalnie, biedak musiał znosić humorki Ritchiego przez ostatnie kilkanaście dni, a teraz zostawiam go z całą piątką. Muszę porozmawiać z Johnem o ewentualnej premii dla Azjaty.
W pokoju nagrań było gorąco. Najbardziej awanturował się Ritchie i Ian. Roger był zupełnie nieobecny. Jon od czasu do czasu powiedział coś mądrego, a David… Nawet nie wiem czy siedział tam z nimi. Starałam się nie ingerować w sprzeczki zespołu. Niezależnie od tego, co powie Stan czy Patty, Deep Purple i tak będzie miało rację, ale cóż poradzić. Taki przywilej gwiazd rocka.
Na 15 minut przed lunchem cała ekipa wróciła do mnie. Dźwiękowcy mieli miny w stylu „nigdy więcej”, uśmiechnęłam się do nich blado i wróciłam do przeglądania planu chłopców.
- Macie godzinę na zjedzenie czegoś porządnego, potem przyjeżdżają dziennikarze, nie możecie się spóźnić. Sesja powinna przebiec sprawnie, bo pytania zostały wcześniej przejrzane przez wytwórnię. Jeżeli chcecie się z nimi zapoznać, bardzo proszę. – Wręczyłam chłopcom kilka egzemplarzy szkieletów wywiadów, których mieli dzisiaj udzielić. – Jakie jest prawdopodobieństwo, że chociaż raz mnie posłuchacie i przyjdziecie do studia na czas? – Kontynuowałam.
- Jeżeli pójdziesz z nami to całkiem spore. – Odpowiedział z uśmiechem David.
Wywróciłam oczami i zamknęłam teczkę. Wstałam z krzesła i sięgnęłam po marynarkę.
- To idziecie czy zostajecie? – Zapytałam z uśmiechem i ruszyliśmy na miasto.
Lunch zjedliśmy w restauracji hotelowej dwie przecznice od wytwórni. Było bardzo sympatycznie. Jon opowiadał nam o swoich licznych podróżach, które tak bardzo kocha. Ritchie narzekał na Ozzy’ego Osoburne a Ian opowiadał o początkach Deep Purple. Dowiedziałam się mnóstwo ciekawych rzeczy, których oszczędziliby pewnie nie jednemu dziennikarzowi. Próbowałam nakłonić Rogera, aby coś opowiedział, ale chyba nie okazałam się wystarczająco przekonująca. Ukuło mnie coś w środku dopiero, gdy Dave zaczął mówić o swojej fascynacji Led Zeppelin.
Zrobiło mi się wtedy cholernie przykro. Wszystkie wspomnienia wróciły, a wcześniej było już prawie dobrze. Kiedy pomyślałam o Jimmy’m, zachciało mi się płakać. Przeprosiłam wszystkich i wyszłam do łazienki. Przepłukałam twarz, po czym wróciłam do stolika. Gitarzysta zawsze był dla mnie ważny, ale to już zamknięty rozdział, nie wolno mi do tego wracać. Tylko… czemu do cholery mam być sama? Czemu on mógł sobie wrócić do żony i dzieci a mnie zostawił jak jakąś zwykłą zabawkę?
Na szczęście z rozmyślań wyrwał mnie Jon, komunikując, że czas się już kończy i za pół godziny musimy być z powrotem. Uśmiechnęłam się do niego dziękczynnie. Klawiszowiec puścił mi oczko i poprosił o rachunek.
Na miejscu byliśmy idealnie o 13:00, czyli wtedy, kiedy mieli zjawić się dziennikarze. Podczas wywiadów, siedziałam z tyłu pokoju. Miałam idealny wgląd na to, co się dzieje, co nie pomagało w wypełnianiu licznych kwestionariuszy, które musiałam oddać najpóźniej jutro.
Bardzo podobały mi się wypowiedzi chłopców. Mówili naprawdę od rzeczy. Każdy na swój sposób utkwił mi w pamięci. O ile spodziewałam się inteligentnych wypowiedzi Jona, wyważonych słów Rogera, błyskotliwego dowcipu Ritchiego i prostych, szczerych odpowiedzi Iana, to nie miałam pojęcia, co zaprezentuje sobą David. Uważnie słuchałam tego, co miał do powiedzenia i bardzo mnie zaskoczył. Wprawdzie nie byłby sobą, gdyby nie wspomniał o tym jak bardzo ceni Led Zeppelin, ale zacisnęłam zęby i słuchałam dalej. Przed 14:00, spotkania z dziennikarzami dobiegły końca.
- Gratuluję, kochani! – Powiedziałam z entuzjazmem. – O ile dziennikarze nie zniekształcą tego w parszywy sposób, to wyjdą z tego fantastyczne, poruszające wywiady. Być może uda się Wam kiedyś jeszcze aktywować Deep Purple. – Dodałam z uśmiechem, ale szybko tego pożałowałam, widząc miny członków nieistniejącego już zespołu.
- To były dobre dwa tygodnie. – Powiedział po chwili Roger. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć.
- Zaszczytem było współpracować z tak profesjonalnie i ciepło nastawioną do nas młodą damą. – Dodał Jon i pocałował mnie w rękę. Rumieniec spłynął mi po twarzy.
- Czy ogromnym nietaktem będzie, jeżeli grupa staruszków zaprosi Cię na coś mocniejszego dziś wieczorem? – Zapytał z uśmiechem Ritchie.
Dawno nigdzie nie wychodziłam i w sumie miałam na to ogromną ochotę.
- Z chęcią. – Odpowiedziałam radośnie. Davidowi aż zaświeciły się oczy z radości. Jednak nie odezwał się ani słowem. I dobrze.
Ustalanie spraw organizacyjnych było łatwiejsze niż kiedykolwiek. Chłopcy przejęci wizją nocnej balangi jak przed laty, godzili się niemal na wszystko. Podpisali umowę, która mówiła o 40 minutowym występie na jubileuszowym koncercie wytwórni, oraz dwunastu akcjach promocyjnych na terenie Stanów Zjednoczonych i Europy, w związku, z czym, Dave, Ian, Jon, Ritchie i Roger, musieli zostać Deep Purple jeszcze, przez co najmniej miesiąc. Albo doszli do porozumienia, albo nie byli świadomi, do czego się zobowiązują.
Po 19:00, byliśmy już wolni. Zaprowadziłam chłopców na kilka minut do Johna, aby mógł im na spokojnie podziękować i z czystym sumieniem wrócić do domu. Z racji, że nasza dzisiejsza popijawa miała być taką jak za dawnych lat, wybraliśmy się do Whiskey A Go Go. Ian chciał iść do Rainbow, ale na szczęście David zapewnił go, że tam nie znajdziemy tego, co w Whiskey.
Przekroczyliśmy próg jednego z najpopularniejszych klubów w Sunset,  z głośników dobiegało You Can’t Catch Me. Uwielbiam tę piosenkę! Uśmiechnęłam się zalotnie do Davida, na co odpowiedział mi swoim cudownym błyskiem w oku. Zupełnie takim jak Jimmy. Poczułam się wtedy tak bardzo samotna…
-----------------------------------------
Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Rozdział mógłby być jeszcze kontynuowany, ale nie chcę przyprowadzać akcji o zawrotne tempo, które żadnemu opowiadaniu nie służy. Zachęcam do komentowania i odwiedzenia zakładki „informowani” :)

wtorek, 24 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 1: Here I Go Again

Dziękuję za pierwsze odzewy z Waszej strony. Mam nadzieję, że nadal będziecie czytać moje wypociny i je komentować :)
1980r.
Ostatnie dwa lata mojego życia były dla mnie przełomowe. Straciłam pracę w Rainbow, ale znalazłam w międzynarodowej firmie wyławiającej młode talenty z naciskiem na rockowe głosy i ostre brzmienia. Pomimo braku kwalifikacji, mój wtedy przyszły pracodawca był zachwycony moją charyzmą… biustem pewnie też. Niemała pensja pozwoliła mi na wynajem przyzwoitego mieszkania w centrum. Rozpoczęłam również studia. Narkotyki odeszły w niepamięć. Nałóg alkoholowy też. Od czasu do czasu zdarzyło mi się zapalić, ale wreszcie można było nazwać mnie porządnym człowiekiem. Poznałam też Jimmy’ego. Na początku łączył nas tylko niezobowiązujący seks. Było naprawdę przyjemnie, ale potem, kiedy zaczęliśmy już coś do siebie czuć, legendarny gitarzysta przypomniał sobie o rodzinie i o tym, jaki skandal mógłby wybuchnąć z powodu romansu trzonu Led Zeppelin. Reasumując: W ciągu tych dwóch lat stałam się wolną i niezależną kobietą.
Była 7 rano. Jak zwykle zabiegana, szykowałam się do pracy. Ubranie, makijaż, śniadanie. Wszystko na raz. Miałam niecałą godzinę na dojechanie do studia. Dziś mieli zawitać u nas Deep Purple. Jakaś sesja nagraniowa, kilka wywiadów itd… Nie rozumiem, czemu zatrudnili do tego akurat mnie. Ale to nieistotne. Praca, to praca, a ja miałam coraz mniej czasu. Wbiegłam do łazienki i popatrzyłam na siebie z politowaniem. Przeczesałam włosy palcami i umyłam twarz. Podkreśliłam delikatnie oczy i już byłam w drodze do garderoby. Wyciągnęłam stamtąd moje ukochane skórzane spodnie. Do tego podkoszulek Led Zeppelin (Oh, Jimmy) i marynarkę. Buty czekały na mnie w przedpokoju. Podobnie jak torebka. Wyciągnęłam z lodówki jakiś jogurt po czym ruszyłam w kierunku wyjścia. Uśmiechnęłam się do lustra i zatrzasnęłam za sobą drzwi. 
W studio znalazłam się niecały kwadrans przed ósmą. O dziwo nie było korków, może gdybym jechała autobusem… Ehh, wyrobienie prawa jazdy to zdecydowanie najsłuszniejsza rzecz, jaką zrobiłam z własnej, nieprzymuszonej woli.
Usłyszałam jak ktoś z recepcji krzyczy moje imię. To była Margaret. Ruda recepcjonistka nerwowo wymachiwała rękami abym do niej przyszła.
- Coś nie tak, Maggie? – Zapytałam wesoło, ale jak się później okazało, tylko mi było do śmiechu.
- Co z Tobą, dziewczyno! Oni już tu są. – Powiedziała ostro M, podając mi w międzyczasie teczkę, w której znajdował się plan na dzisiejszy dzień.
- Przecież mieli być dopiero za pół godziny…
- To im to powiedz. – Odburknęła dziewczyna i wróciła do swoich zadań.
Odebrałam od niej teczkę i uśmiechnęłam się z przekąsem. Skierowałam się w kierunku windy, gdzie przejrzałam plan na dziś. Nie mam pojęcia, kto go układał, ale chyba zapomniał o tym, że Deep Purple to poważny zespół rockowy, a nie banda 5latków. Będę musiała porozmawiać o tym z Johnem w międzyczasie.
Kiedy byłam już na piętrze, usłyszałam charakterystyczne śmiechy członków zespołu. Byli tak głośni, że zlokalizowanie pokoju, w którym przebywali nie było żadnym wyczynem. Stanęłam przed drzwiami. Poprawiłam włosy, wzięłam głęboki oddech i chwyciłam za klamkę.
- Bardzo panów przepraszam, że musieliście na mnie czekać. Nazywam się Alice Rosemary Clarks i moim zadaniem będzie… - właśnie, co mam z nimi robić?! – Dotrzymanie panom towarzystwa, podczas pracy. Oczywiście proszę nie myśleć o niczym nieodpowiednim dla godzin dziennych. – Zaśmiałam się, wywołując rozbawienie na twarzach członków Deep Purple i… Davida Coverdale’a, który odkąd weszłam do tego pomieszczenia, wręcz rozbierał mnie wzrokiem… Wtedy poczułam, że dzisiejszy dzień będzie znacznie trudniejszy niż przewidywałam.
Po pół godziny rozmowy, chłopcy uznali, że najwyższy czas wziąć się do pracy. Jako Deep Purple nie istnieli już od 4 lat, ale po długich namowach zgodzili się scoverować trzy piosenki do albumu upamiętniającego 50 lat działalności Stars Records, która była ich pierwszą wytwórnią.
Nadal nie mogę uwierzyć, że dałam się w to wpakować, na śmierć zapomniałam o wokaliście Whitesnake i o tym, że to jest bardziej niż pewne, że przyjedzie tu, jako członek reaktywowanego Deep Purple. No nic, Maleńka. Teraz musisz zacisnąć ząbki i z klasą wszystkimi pokierować.
Chciałam za wszelką cenę wyjść jak najbardziej profesjonalnie, jednak David wcale mi tego nie ułatwiał. Postanowiłam trzymać się z Jonem, który był do mnie najmilej nastawiony. Nie ukrywał sympatii do mnie, za to ja ukrywałam, że nie przeszkadza mi, że siedemnaście lat starszy mężczyzna myśli o mnie, jako o potencjalnej kandydatce do łóżkowych igraszek.
- Dobrze, panowie. Tutaj znajduje się cały sprzęt. Mogę wiedzieć, jakie piosenki będziemy nagrywać? – Zapytałam swoim profesjonalnym głosem nr 4.
- Wish You Were Here, Waiting For a Girl Like You i Since I’ve Been Loving You. – Wyrecytował dumny z siebie David. – Cholera. – Pomyślałam, ale nie dałam za wygraną. Uśmiechnęłam się promiennie i rozpoczęłam zarządzanie grupą.
- Świetnie. Zaczniemy od nagrywania gitar. Ritchie, zostawiam Cię pod opieką Stanleya. Stanley, to pan Ritchie Blackmore. Masz się nim zająć. Jeżeli będzie chciał przerwy, wody albo ruskiej dziwki to masz mu to wszystko załatwić. Przyjdę za godzinę.
Stanley niepewnie kiwnął głową i zwrócił się do gitarzysty, który właśnie machał nam na pożegnanie.
W kolejnym pokoju zostawiłam Rogera i Iana, a w trzecim Jon nagrywał klawisze. Z racji, że Mr. Lord (jak to zabawnie brzmi) jest wokalem wspomagającym, musieliśmy na niego zaczekać. W ogóle to David mógł przyjechać dopiero jutro. Dzisiaj i tak jest bezużyteczny.
- Jeżeli chcesz to możesz wracać do hotelu. Mamy sporo pracy, a nie sądzę, że już dzisiaj przejdziemy do nagrywania wokalu. Jon też potrzebuje przerwy. Zresztą jak wszyscy chłopcy. Zadzwonimy, kiedy będziesz nam potrzebny. – Powiedziałam to chyba najszybciej jak mogłam.
David udawał, że nie słyszy. Zaczął nucić TĘ piosenkę. Starałam się go ignorować. Usiadłam na fotelu i zaczęłam przeglądać papiery.
- Och, Ally, nie bądź taka. – Podał mi rękę i zerwał z krzesła. – Tyle czasu się nie widzieliśmy, daj mi się sobą nacieszyć. – Poprosił Coverdale. Parsknęłam śmiechem.
- Dave, minęły dwa lata a Ty nadal nic nie rozumiesz. Pamiętasz, kim byłam, kiedy mnie poznałeś? – Wokalista nawet nie udawał, że mnie słucha.
 Przyciągnął mnie tylko do siebie i zaczął delikatnie kołysać… w rytm Since I’ve Been Loving You. Zrobiło się nawet przyjemnie. Ramiona blondyna oplatały mnie, przez co czułam się bezpiecznie jak wtedy, w Rainbow. Z tym, że wtedy ledwo byłam w stanie utrzymać się na nogach.
Tę wbrew pozorom niezręczną sytuację przerwał Jon, nie powiedział wprawdzie nic, ale jego obecność dała mi pretekst do oderwania się od mężczyzny. Uśmiechnęłam się do niego dziękczynnie. On tylko puścił mi oczko i wrócił do swojego pokoju.
Usiadłam na fotelu i wróciłam do przeglądania papierów, ale Dave nie dawał za wygraną. Usiadł naprzeciwko mnie i bezczelnie się gapił. Przewróciłam oczami i odwzajemniłam spojrzenie.
- No co? – Burknęłam do niego.
- Pójdziesz ze mną na kawę? – Zapytał z nadzieją. Uśmiechnęłam się ciepło, ale pokręciłam przecząco głową. Spojrzałam na zegarek. Było kilka minut przed 11.
- Jeśli chcesz to tu zostań. Ja muszę zobaczyć jak im to wszystko idzie.
Po kilkunastominutowym obchodzie stwierdzam, że robota posuwa się naprzód, jednak, jeżeli wszystko będzie szło tak jak dotychczas to nie pozbędę się chłopaków ze studia, co najmniej przez tydzień. Są cholernymi perfekcjonistami. Zawsze spokojny Ritchie krzyczał na Stanley’a, że on takiego chłamu nie wypuści i, że nagrywają jeszcze raz. U reszty wyglądało to podobnie.
Wróciłam zrezygnowana do Davida. Siedział zadowolony na MOIM fotelu z nogami na MOIM biurku. Tym razem nucił coś Stonesów. Popatrzyłam na niego ze zrezygnowaniem i postawiłam przed nim butelkę szkockiej.
- Szybko stąd nie wyjdziemy, a pić coś trzeba. – Mruknęłam z uśmiechem i otworzyłam butelkę.
---------------------------------------
Nigdy nie potrafiłam oceniać swoich prac, ale mogę Was zapewnić, że już dawno pisanie nie sprawiało mi takiej radości. Długo nie pisałam niczego podobnego, stąd mój entuzjazm. Piszcie co sądzicie i wyczekujcie kolejnego rozdziału! :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

PROLOG: Snice I've Been Loving You

Tak jak obiecałam, wracam ze zdwojoną siłą. Opowiadanie, myślę nieco inne niż reszta. Zachęcam do zapoznania się z nim i wyrażenia swojej opinii :)
1978r.
Rainbow to nocny pub, w którym przesiadywało całe Sunset od 20 do rana. Przedmieścia Los Angeles nigdy nie spały. Podobnie jak centrum miasta. Pracowałam tu od kilku tygodni. Czułam się całkiem swobodnie. Zarówno za barem, jak i w łazience, gdzie można było mnie znaleźć najczęściej. Nie czułam się z tym źle. Żyłam chwilą, nie dbałam o jutro. Podobnie jak większość ludzi w tym lokalu. Wyjątkiem był chyba tylko Chuck – kierownik klubu i naczelny alfons Sunset. Miał do mnie sentyment, albo przynajmniej do moich cycków. Nie potrafiłam nazwać się dobrą pracownicą i pewnie nikt by tego nie zrobił… no może poza tymi, których obsługiwałam w toalecie.
Odrzuciłam włosy za siebie i wyciągnęłam zza pończoch paczkę Marlboro z zapalniczką w środku. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam dym w płuca. Przymknęłam oczy i usiadłam na krawężniku przed wejściem do Rainbow. Dzisiaj ruch był naprawdę spory, a godzina stosunkowo wczesna. Usłyszałam jakieś krzyki, piski i śmiechy, potem tylko niemiłosierny pisk opon. Po chwili grupa roześmianych ludzi stała już przy wejściu do lokalu. Na końcu szedł postawny mężczyzna. Było ciemno, ale neony nad drzwiami rzucały światło na jego twarz. Uśmiechnął się szarmancko i wyciągnął rękę w moją stronę. Popatrzyłam na niego z pogardą, ale podałam mu swoją dłoń, wstając z gracją, otrzepałam pracowniczą spódniczkę i wdeptując peta w ziemię obdarzyłam go głębokim spojrzeniem. Weszliśmy do środka. Towarzyszki tajemniczego blondyna i jego kumpli były wyraźnie niezadowolone z mojego powodu. Zmierzyłam je podejrzliwym wzrokiem i przestałam się nimi przejmować już do końca wieczoru. Całkowicie zajęłam się moim nowym znajomym. Nie byłam trzeźwa. Właściwie to ledwo stałam na nogach, dlatego usiadłam. Wpatrywałam się w mężczyznę. Kogoś mi przypominał, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć, kogo. Po chwili przestałam się nad tym zastanawiać, kiedy to jego ciepłe dłonie znalazły się na moich piersiach. Popatrzył na mnie z aprobatą, widziałam w jego oczach, że najchętniej zerżnąłby mnie tutaj, teraz, najlepiej na oczach wszystkich zgromadzonych. Niezdarnym ruchem wstałam z jego kolan i stałam nad nim przez chwilę, zalotnie zakręciłam włosy na palec, po czym ruszyłam w stronę toalet. Na reakcję nie musiałam długo czekać…
… Był niesamowicie czuły. Zupełnie tak jakby rzeczywiście chodziło mu o coś więcej niż zaspokojenie własnych potrzeb. On chciał mnie uszczęśliwić. Już dawno seks nie sprawił mi tyle radości. Poczułam się doceniona, o ile dziwka, ćpunka i alkoholiczka może o czymś takim mówić. Na koniec pocałował mnie delikatnie w szyję. Wróciliśmy do reszty. Dwie blondynki patrzyły na mnie morderczym wzrokiem. Szatynka była zbyt zajęta rozdzielaniem kresek. Zamówiłam flaszkę czystej, Jak na złość, na salę wszedł Chuck. Przywołał mnie nerwowym gestem, ja pokazałam mu tylko środkowego palca i pociągnęłam duży łyk wódki prosto z butelki. Cały czas czułam ręce znajomego-nieznajomego na swoim ciele. W talii, na udach – wszędzie. Zrobiłam się strasznie senna. Wtuliłam się w mężczyznę, potem było już tylko gorzej.
Obudziłam się w jakiejś wysokiej klasy hotelu. Byłam naga. Ktoś zapukał do drzwi. Odruchowo krzyknęłam – wejść! – Azjatycka pokojówka była lekko skonsternowana widząc moje nagie piersi. Uśmiechnęłam się przepraszająco i zakryłam się pościelą. Wtedy zaczęła mówić.
- Dzień dobry, jest może pan Coverdale? Jest jakiś problem z połączeniem z recepcji do państwa pokoju a ktoś chce się z nim pilnie skontaktować. -  Popatrzyłam z uśmiechem na leżący w kącie telefon z urwanym kablem. Tak… to była niezapomniana noc, ale…
- Jak to Coverdale… co?! Kobieto, co Ty… - Wtedy z łazienki wyszedł sam zainteresowany. David Coverdale okryty samym ręcznikiem. Puścił do mnie oczko, po czym zwrócił się do pokojówki.
- Cześć, Sue. Jakiś problem? – Zapytał najzupełniej w świecie  wokalista Whitesnake.
- Pan Glover czeka na dole. Uważa, że mieliście się dzisiaj spotkać w jakiejś istotnej sprawie.
- Już 10:30… cholera. – Mruknął. – Zaprowadź go do kawiarni, niech zamówi jakiś dobry lunch, będę tam do 15 minut.
- Oczywiście. – Odpowiedziała Azjatka i opuściła pokój.
- Coverdale?! – Syknęłam.
- Och, a było już tak miło, kiedy wpatrywałaś się we mnie tępo nie wiedząc, kim jestem. – Zaśmiał się farbowany blondyn.
Zdarłam z siebie kołdrę, żeby wywołać u niego zmieszanie. On tylko gwizdnął i podał mi moją paczkę Marlboro. Wyrwałam mu ją z ręki i ruszyłam w stronę łazienki. Mężczyzna klepnął mnie w pupę, ale nie zareagowałam. Usiadłam na wannie i odpaliłam papierosa. Przyglądałam się sobie w lustrze. Prezentowałam się nie najgorzej. Po chwili usłyszałam trzask drzwi. Dave wyszedł.
Po odprężającej kąpieli wyszłam z łazienki po swoje rzeczy. Chciałam wyjść zanim wróci, ale trochę się przeliczyłam. Mężczyzna czekał na mnie uśmiechnięty na łóżku. Zmrużyłam oczy i sięgnęłam po koronkowy stanik, który leżał przy łóżku. Niedane było mi jednak go ubrać, gdyż mój nowy znajomy brutalnie mi go odebrał. W zamian za to wręczył mi niewielką torebkę, z którą kazał iść do łazienki.
W środku znajdowało się wszystko, czego potrzebowałam. Szczoteczka, pasta do zębów, szczotka do włosów, kosmetyki i świeże ubrania. Pełna klasa, panie Coverdale.
Odświeżona wróciłam do pokoju, David leżał nieustannie w tej samej pozycji. Uśmiechnął się do mnie uroczo, jednak ja nie miałam ochoty na żarty.
- O każdą dziwkę tak dbasz? – Zapytałam beznamiętnie. Na twarzy mojego rozmówcy pojawił się dziwny grymas. Chyba nie spodziewał się takiego braku taktu z mojej strony.
- Dziwkę? – Zapytał z niesmakiem.
- Wiesz, chociaż jak mam na imię? – Zapytałam z wyrzutem. Mężczyzna głośno przełknął ślinę.
- Ally. – Powiedział cicho. Nie mogłam w to uwierzyć. Już dawno nikt nie użył tego zdrobnienia. Ostatnia była… mama. Wszystkie wspomnienia wróciły.
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz u dłoniach. Na ramionach poczułam dłonie Davida. Odwróciłam się do niego i popatrzyłam mu głęboko w oczy.
- Co Ty tutaj robisz? Skąd się tu wziąłeś? O co chodzi? Czemu wiesz jak się nazywam? – Pytałam ze zrezygnowaniem. Dave objął mnie czule, żebym się uspokoiła.
- Alice, już dobrze. Jak na dziwkę zdecydowanie za bardzo się przejmujesz. – Skwitował z przekąsem.
- Czekaj, Ty nic nie rozumiesz. – Westchnęłam. – Poznałam Cię wczoraj, zupełnie przypadkiem, a dzisiaj budzę się w ekskluzywnym hotelu, przy Tobie, sławnym muzyku, który zamiast zostawić mnie schlaną w barze, zabiera ze sobą, zawracając sobie niepotrzebnie głowę. Nawet mnie nie znasz, a traktujesz jak… Na pewno nie jak dziwkę.
David uśmiechnął się do mnie promiennie i zaczął śpiewać:
I've really been the best, the best of fools, I did what I could, yeah.
'Cause I love you, baby, How I love you, darling, How I love you, baby,
How I love you, girl, little girl.
But baby, Since I've Been Loving You, yeah. I'm about to lose my worried mind, oh, yeah.
Cepelinowska poezja delikatnie pieściła moje uszy, ale nie trwało to długo. Szybko wróciłam na ziemię.
- Przecież to jakiś żart. – Żachnęłam się i opuściłam pokój. Wbrew mojej woli, łzy zaczęły spływać mi po policzkach, Dave zdążył coś krzyknąć, ale nic nie zrozumiałam, kierując się w stronę schodów usłyszałam tylko niemiłosierny trzask drewna. Coverdale wpadł w szał…
--------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza fakt, że umieściłam akcję opowiadania w typowo ‘Gunsowych’ sferach. Jest to dla mnie bardzo wygodne, ze względu na klimatyczność, jaką posiadają przedmieścia L.A. Liczę na dużo komentarzy, tych krytycznych jak i nie. Konstruktywna krytyka to klucz do sukcesu, a pisanie nie ma sensu, gdy się go nie rozwija :)